
Gospodarka UE, choć pozostaje drugą po USA największą na świecie, nie rozwija się tak dynamicznie jak Chiny, Indie czy Brazylia. Również inne wskaźniki mogą świadczyć, że pozycja Europy na arenie międzynarodowej słabnie, również politycznie. Nie pomagają w tym napięte relacje ze Stanami Zjednoczonymi pod rządami Donalda Trumpa. Zdaniem Jana Truszczyńskiego, byłego ambasadora Polski w UE, potrzebne są nam stabilne relacje z partnerem zza oceanu, a także wewnętrzna jedność w kluczowych tematach. Na przeszkodzie stoi jednak rosnąca siła eurosceptycznych partii w krajach członkowskich.
– Unia Europejska pozostaje jednym z głównych graczy na scenie globalnej, ale jednocześnie zbiorowo znaczymy coraz mniej. Jest to proces, który będzie się nieuchronnie pogłębiał, dlatego że szereg innych głównych aktorów na scenie globalnej rozwija się szybciej, nadgania zaległości i opóźnienia, tak jak to ma miejsce w przypadku choćby Indii, Indonezji czy Brazylii – mówi agencji Newseria Jan Truszczyński, były ambasador Polski przy UE, negocjator członkostwa Polski w UE.
Jak podaje Bank Światowy, globalny produkt krajowy brutto (PKB) w 2024 roku wyniósł 111,25 bln dol., z czego Unia Europejska odpowiada za ponad 19,4 bln, czyli 18,29 proc. światowej gospodarki. Dla porównania PKB Stanów Zjednoczonych to ponad 29 bln dol. (27,49 proc.), a Chin – 18,7 bln (17,6 proc.). Z analizy Eurostatu wynika, że średni roczny wzrost w latach 2005–2024 w UE wyniósł 1,3 proc., a w strefie euro – 1,1 proc.
– Zarówno jeśli chodzi o nasz udział w produkcie globalnym, jak i udział w handlu międzynarodowym, w inwestycjach międzynarodowych – jakikolwiek wskaźnik weźmiemy pod uwagę – wszędzie spadamy, zamiast piąć się w górę. Nie należy się tym przejmować nadmiernie, że znikniemy ze sceny, bo nie znikniemy, natomiast musimy się godzić z tym, że świat się zmienia, i to niekoniecznie korzystnie, że coraz bardziej rządzi nim siła, a coraz mniej niestety to, co nam bardzo odpowiadało przez lata, czyli rządy prawa i uzgodnienia międzynarodowe, których wszyscy przestrzegają. Do tego się musimy dostosowywać – mówi Jan Truszczyński.
Jak podkreśla, widać to w relacjach ze Stanami Zjednoczonymi, zwłaszcza po objęciu stanowiska prezydenta przez Donalda Trumpa. Pokazują to trwające w zasadzie od początku kadencji przepychanki dotyczące ceł.
– Nie będzie nam łatwo z Amerykanami również w przyszłości. Przejściowo osiągnęliśmy relatywnie korzystne warunki ramowego porozumienia handlowego ze Stanami Zjednoczonymi, ale to nie jest koniec drogi. Trzeba to przekuć na szczegóły, a one są najtrudniejsze. To niekoniecznie jest coś stabilnego i produkt, na którym mogą polegać wszyscy potencjalni inwestorzy i ci, którzy chcą handlować ze Stanami Zjednoczonymi – tłumaczy były ambasador Polski przy UE.
27 lipca br. przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen i prezydent USA Donald Trump osiągnęli porozumienie polityczne ustanawiające ramy sprawiedliwego, zrównoważonego i wzajemnie korzystnego transatlantyckiego handlu oraz inwestycji. We wspólnym oświadczeniu określili nowy amerykański system taryfowy wobec UE, z maksymalną, obejmującą wszystkie elementy stawką celną w wysokości 15 proc. dla zdecydowanej większości wywozu z UE, w tym sektorów strategicznych takich jak m.in. samochody, produkty farmaceutyczne czy też półprzewodniki.
– Towarzyszy nam nadal niepewność i nie można wykluczyć, że to, co się udało osiągnąć, za trzy miesiące okaże się pełne dziur. To jest sytuacja, w której musimy zbiorowo zacieśnić własne szeregi i robić więcej wspólnie, uzgadniać i działać wspólnie, bo jeśli nie będziemy tego robić w ten sposób, to będzie nam jeszcze trudniej – uważa były ambasador Polski przy UE.
Korzyści ze współdziałania widać m.in. w zakresie zbrojeń i wzmacniania bezpieczeństwa europejskiego i co więcej, są one powszechnie uznawane przez państwa członkowskie. Jak wynika z raportu Europejskiej Agencji Obrony (EDA) „Defence Data 2024–2025", obejmują one m.in. obniżenie kosztów jednostkowych zamówień, zwiększoną interoperacyjność sprzętu oraz zmniejszenie fragmentacji i powielania. Zdaniem analityków priorytetowe traktowanie rozwiązań UE w zakresie wspólnych zamówień może sprzyjać rozwojowi europejskiego przemysłu, promowaniu interoperacyjności i standaryzacji w europejskich systemach obronnych.
– Od kilku miesięcy większość państw członkowskich widzi i wyciąga wnioski z tego, co się dzieje na scenie międzynarodowej. Pracują nad umocnieniem zbiorowej obronności, stworzeniem i utrzymaniem koalicji chętnych, czyli nie tylko państw członkowskich UE, ale również takich partnerów jak Kanada i Wielka Brytania, aby wspomagać Ukrainę w jej walce obronnej przeciwko rosyjskiemu agresorowi i doprowadzić do zakończenia działań zbrojnych na zasadach dobrych dla nas i dla samej Ukrainy – mówi Jan Truszczyński. – Bez współpracy z Amerykanami i konstruktywnej postawy Amerykanów będzie to znakomicie trudniejsze do uzyskania, jeśli wręcz niemożliwe.
W świetle raportu EDA w 2024 roku 27 państw członkowskich wydało łącznie na obronność 343 mld euro, co oznacza wzrost o 19 proc. w porównaniu do 2023 roku. Tym samym wydatki stanowiły 1,9 proc. PKB. To mniej niż cel NATO zaplanowany na 2024 rok (2 proc.) i jest to kwestia, która budzi niezadowolenie prezydenta Donalda Trumpa. Wielokrotnie wzywał on Europę do większego zaangażowania w budowanie potencjału obronnego.
– W naszym zbiorowym interesie jest zachowanie możliwie dużej substancji współpracy z Amerykanami. Jest w nim również zacieśnianie własnych szeregów i tworzenie, utrzymywanie koalicji chętnych z państwami, które myślą i działają tak samo albo podobnie jak kraje członkowskie Unii Europejskiej. W naszym interesie jest także umacnianie własnej obronności i naszej zbiorowej siły – podkreśla ekspert. – Jeśli tak się będzie działo, co nie jest pewne, to będziemy mieli większe szanse na efektywne wspieranie Ukrainy i to w sposób trwały. Tak, aby mogła się zakotwiczyć na dobre we Wspólnocie Europejskiej, stać się jednym z krajów członkowskich, takim, który jest skutecznie chroniony przed agresywnymi zapędami Federacji Rosyjskiej.
Problem w tym, że mocne wsparcie dla Ukrainy jest jednym z tematów, co do którego nie ma w UE jednomyślności. Negatywne podejście mają Węgry, również Słowacja jest sceptyczna, choć niedawno wznowiła pomoc wojskową dla walczącego sąsiada. Również Czechy mogą skręcić w tę stronę, po wygranej populistycznej partii ANO w październikowych wyborach. Eksperci PISM wskazują, że powrót Andreja Babiša do władzy może oznaczać ograniczenie wsparcia dla Ukrainy oraz rozluźnienie bliskich relacji z Polską na rzecz zacieśnienia współpracy ze Słowacją i Węgrami.
– Obecność partii eurosceptycznych albo egoistycznie myślących, niekierujących się prawem europejskim, we władzach krajów członkowskich jest czynnikiem, który zawsze przeszkadzał w przeszłości, przeszkadza obecnie i niestety będzie przeszkadzać również w przyszłości, dlatego że zmiany krajobrazu politycznego wewnątrz poszczególnych krajów członkowskich niekoniecznie i nie zawsze będą przebiegać w kierunku umocnienia liberalnej demokracji – mówi Jan Truszczyński. – Populizm z natury swojej nie jest czynnikiem sprzyjającym integracji europejskiej i przestrzeganiu wspólnego prawa europejskiego. To jest czynnik, który osłabia nas i naszą siłę na arenie międzynarodowej, ale takie są realia i jest to odpowiedzialnością i zadaniem wszystkich, którzy myślą demokratycznie, żeby populizmowi każdy u siebie w swoim ogródku, w swoim kraju się skutecznie przeciwstawiać. To pomoże integracji europejskiej.
Jak wskazują wyniki Eurobarometru zrealizowanego wiosną 2025 roku, 52 proc. Europejczyków ma tendencję do zaufania UE – to najwyższy wynik od 2007 roku. Jednocześnie 43 proc. obywateli UE nadal ma pozytywny obraz Unii, 38 proc. – neutralny, a 18 proc. – negatywny. Ponadto 62 proc. Europejczyków jest optymistycznie nastawionych do przyszłości UE, a 88 proc. zgadza się z tym, że powinna istnieć większa, oparta na zasadach współpraca między krajami i regionami świata.